Niektóre historie sportowe zapadają w pamięć nie tylko ze względu na osiągnięcia na boisku, ale także przez niespodziewane decyzje, które zawodnicy podejmują poza nim. Taką historią jest życie Shelly Pennefather – niezwykle utalentowanej koszykarki, która porzuciła karierę zawodową, by zostać zakonnicą klauzurową.
Od gwiazdy uniwersyteckiej do profesjonalnej zawodniczki
Shelly Pennefather przyszła na świat w 1966 roku i od młodości wykazywała niezwykłe zdolności sportowe. Koszykówka szybko stała się jej pasją, a talent pozwolił jej na zdobycie stypendium sportowego na Villanova University, gdzie od 1983 do 1987 roku stała się prawdziwą gwiazdą.
W czasach, gdy kobieca koszykówka nie była jeszcze tak popularna jak dziś, Shelly osiągnęła rzeczy niezwykłe. Zdobyła 2 408 punktów, co uczyniło ją najlepszą strzelczynią w historii uczelni (rekord ten został pobity dopiero po 36 latach). W 1987 roku otrzymała prestiżową Wade Trophy, przyznawaną najlepszej zawodniczce akademickiej w USA.
Po ukończeniu studiów nie mogła jeszcze grać w WNBA (liga ta powstała dopiero w 1996 roku), dlatego wyjechała do Japonii, gdzie przez kilka lat zarabiała duże pieniądze jako profesjonalna koszykarka.
Niezwykła decyzja
Choć jej sportowa przyszłość wydawała się obiecująca, Shelly zaczęła odczuwać, że życie, które prowadzi, nie jest tym, do czego naprawdę została powołana. W 1991 roku, po trzech latach gry w Japonii, podjęła jedną z najbardziej nieoczekiwanych decyzji w historii sportu – zakończyła karierę i postanowiła wstąpić do zakonu klauzurowego Klarysek Ubogich.
W 1994 roku, po okresie przygotowawczym, oficjalnie przyjęła habit i imię zakonne Siostra Róża Maria Królowej Aniołów. Zakon, do którego dołączyła, należy do najbardziej rygorystycznych – jego członkinie składają śluby ubóstwa, milczenia i odcięcia od świata zewnętrznego. Nie mogą korzystać z telefonów ani internetu, a ich kontakt z rodziną jest bardzo ograniczony.
Spotkanie po 25 latach
Jednym z najbardziej poruszających momentów w historii Shelly Pennefather było wydarzenie z 2019 roku. Zakonnice klauzurowe mają możliwość obejmowania swoich bliskich tylko raz na 25 lat – i właśnie wtedy Shelly mogła po raz pierwszy od ćwierćwiecza dotknąć swoich rodziców, rodzeństwa i dawnych przyjaciół.
Poniżej uścisk z mamą.
Spotkanie było niezwykle emocjonalne, a nagrania z tej chwili obiegły internet, wzbudzając podziw i zdumienie. W czasach, gdy większość ludzi nie wyobraża sobie życia bez mediów społecznościowych i ciągłej komunikacji, wybór Shelly Pennefather jest dowodem na to, jak głęboka może być wiara i powołanie.
Mogę sobie wyobrazić jakże bolesne to było spotkanie, jak trudna jest myśl że może ostatnie.
Shelly z pewnością patrzyła na to oczyma wiary.
Dlaczego ta historia jest tak niezwykła?
Historia Shelly Pennefather to coś więcej niż opowieść o sporcie. To przykład poświęcenia, odwagi i całkowitego oddania się wyższym wartościom. Jej decyzja pokazuje, że sukces nie zawsze mierzy się medalami i rekordami – czasem największym zwycięstwem jest znalezienie swojego prawdziwego powołania.
Jeśli zastanawiamy się nad tym, co w życiu jest naprawdę ważne, warto spojrzeć na historię Shelly Pennefather. To opowieść o tym, jak można porzucić światową sławę i dostatek, by odnaleźć prawdziwy spokój i sens w życiu duchowym.
Nie jesteśmy w stanie zrozumieć czyjegoś powołania i decyzji o porzuceniu świata , ponieważ najzwyczajniej na świecie tego rodzaju powołania nie mamy. Nie próbujmy osądzać, zabierać głos w sprawach o których z pewnością nie zrozumiemy. Aby zrozumieć trzeba powołania samemu doświadczyć. Trwajmy więc w powołaniu do jakiego Nas Bóg powołał.
Za każdym razem, gdy wracam do historii życia Shelly, czuję ogromny szacunek dla niej i podziw, a zarazem nutkę zazdrości, że miała siłę aby podążyć za głosem swojego serca.
Płakałeś oglądając ten niezwykłe wzruszający moment, gdy matka mogła wreszcie po latach uściskać córkę być może ostatni raz? Ja bardzo…
Ile z Nas nie docenia rodziców, którzy są na wyciągniecie ręki? Ile z Nas nie docenia faktu, że możemy ich uściskać bez ograniczeń i nie korzysta z okazji, aby im powiedzieć: Kocham Cię i dziękuję za wszystko.
Ja robię to częściej niż kiedyś, bo zdałem sobie sprawę, że jutro może być za późno.
Jeden z znanych księży powiedział po pogrzebie rodziców, że najbardziej czego żałuje to że nie spędzał z nimi więcej czasu, bo ciagle był w “biegu” i dla nich już nie starczało czasu.
Róbmy tak, aby nie żałować.
Zdjęcia dzięki uprzejmości Nieman Stroryboard i National Catholic Register